Sweetener – recenzja albumu Ariany Grande

Grande to nazwisko, które obecnie zajmuje bardzo wysoką pozycję w popkulturowej piramidzie sławy. Wszystko za sprawą młodej wokalistki o anielskim, niczym jej głos, imieniu – Ariana. Piosenkarka wydała niedawno swój czwarty album – Sweetener? Czy okaże się sukcesem jak jego poprzednicy, przepadnie na listach przebojów, a może będzie przełomowym punktem w  karierze Ariany?

ariana-grande-press-photo-by-dave-meyers-2018-1548

„Sweetener” oznacza „słodzik”. Jak przyznała Ariana, tytuł krążka nie jest przypadkowy. Ostatnie, dramatyczne wydarzenia, jak zamach podczas koncertu w Manchesterze, czy śmierć byłego partnera wokalistki, Maca Millera, odcisnęły ogromny ślad w życiu młodej kobiety. Tytułowy słodzik – „Sweetener”, ma więc za zadanie nieco osłodzić te gorzkie chwile i być nadzieją na lepsze jutro.

O tej świetlanej przyszłości, Ariana śpiewa między innymi w utworze „The light is coming„. Jest to niestety jeden ze słabszych momentów krążka, których na „Sweetener” niestety kilka się znajdzie. Wspomniana wcześniej piosenka jest zdecydowanie czymś nowym w dyskografii – oprócz elementów r’n’b, słychać tu bowiem wpływy rapu i elektroniki. Wpadający w ucho refren, jest również bardzo powtarzalny, przez co po pewnym czasie staje się nieco denerwujący. Również zapętlone słowa pewnego mężczyzny, wypowiadane przez cały utwór w tle, mogą drażnić słuchaczy. Ku zaskoczeniu również obecność Nicki Minaj nie pomaga w odbiorze piosenki. Choć jej wersy są jak zwykle dobre, to pozostają niezauważone. Wszyscy, którzy po genialnym „Side to side” oczekiwali od pań kolejnej petardy, mogą czuć się nieco rozczarowani.

Skoro zacząłem od tych gorzkich elementów, to pozwolę sobie kontynuować ten nieprzyjemny wątek, aby później przejść do plusów. Obok „Light” niewypałami zdają się być również „blazed„, które swoją nijakością sprawia, że po przesłuchaniu, momentalnie się o tej piosence zapomina. Do tych słabszych momentów zaliczyłbym także chaotyczne
i ciężkie w odbiorze „successful„, a także „borderline„, które mimo pomocy świetnej Missy Eliot niczym się nie wyróżnia. Niestety nie powala też tytułowe „Sweetener”, które mimo swojego chwytliwego hook’u, również sprawia wrażenie nie do końca przemyślanego tworu.

Warto zauważyć, że wspomniane wyżej utwory zostały wyprodukowane przez Pharella Williamsa – jednego z głównych twórców „Sweetener”. Wielu fanów otwarcie wyraża swoje rozczarowanie tą współpracą i obwinia Williamsa o chaos, który wkradł się na album ich idolki. Produkcja Pharella od zawsze należała do tych specyficznych, czasem okazywała się strzałem w dziesiątkę, a czasem niewypałem. W tym przypadku raczej ta druga opcja jest bliższa prawdy.

„Sweetener” to oprócz kilku słabszych utworów solidna dawka nowoczesnego popu.  Na zdecydowaną pochwałę zasługują świetnie dobrane single, czyli „No tears left to cry”, „God is a Woman” oraz „Breathing”. Te trzy piosenki to prawdziwa muzyczna uczta, która zadowoli zwolenników mainstreamowego popu, a także powinna zaspokoić apetyt tych bardziej wymagających koneserów. Na plus wyróżniają się także piękne, zaśpiewane anielskim głosem Ariany, intro – „raindrops„, hipnotyzujące i dopracowane „everytime„, a także cover utworu Imogen Heap – „Goodnight n go„, który według mnie przebija oryginał i idealnie pasuje do barwy głosu Grande.

Czy „Sweetener” jest najlepszym dziełem Ariany? Myślę, że nie, a tytuł ten nadal dzierży poprzednik, czyli „Dangoreous Woman„. Należy jednak docenić, mniej lub bardziej udane eksperymenty, bo nie ma nic gorszego dla gwiazdy popu, niż ciągłe stanie w miejscu i uleganie, sprawdzonym już schematom.

bg-sweetener

Ten wpis został opublikowany w kategorii Ariana Grande, recenzja, sweetner i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *